Pedagog

Zostań swoim najlepszym przyjacielem

Zostań swoim najlepszym przyjacielem

Napisane przez: Lidia Chmielewska ()
Liczba odpowiedzi: 0

Szanowni Słuchacze, 

zapraszam do artykułu

Kto nie zna tych stanów, kiedy nic nam się nie chce, czujemy się jak opona bez powietrza, ciało i umysł śpią, ba, nawet nie jest to sen, tylko letarg. Kiedy świat jawi się jako breja bez koloru, a własna osoba wydaje się pomyłką natury. Kiedy nawet jak na zewnątrz słońce, to w nas pada mżawka, a parasol zepsuty.

Proszę was usilnie o uwagę i czułość dla naszej ludzkiej rozlazłości. Najbardziej dla własnej, ale i dla cudzej… Tym bardziej że McŚwiat mamy teraz neonowy, glamour, wymagane jest stanie na straży własnej wyjątkowej błyszczącości (nie mylić z błyskotliwością), zadaniowości, skuteczności w zarządzaniu własnymi interesami i powalanie na kolana innych z powodu bycia nie do zdarcia niezależnie od tego, co nas spotka i od kogo. Inni, powaleni na kolana, podziwiają, zazdroszczą i… czekają na wsypę. Może i z nieżyczliwości, ale nie tylko. Czują w tej postawie coś sztucznego, nadmiarowego, przeczącego ludzkiej zwykłości.

Miałyśmy na studiach koleżankę blondynkę, zawsze wymyślnie ubraną, umalowaną, uczesaną. Szczególnie fascynowała nas jej tzw. tapeta. Staranna, wypracowana, codzienna maska. Zastanawiałyśmy się, ile jej to co rano zabiera czasu. I po co. Na pierwszej wspólnej wycieczce ustawiłyśmy straże, żeby przydybać ją rano jeszcze bez tej tapety. Udało się. Wyglądała, wstyd się przyznać ku naszej wielkiej uciesze, okropnie. Najpewniej gdyby się tak mocno codziennie nie malowała, wyglądałaby dla nas normalnie także i rano. A tak zostało poczucie jakiejś okropnej zgrozy, że taka bezbarwna, smutna, brzydka. Objawiło się UKRYWANE. Wydało się.

W tej niefajności nie chodzi oczywiście tylko o wygląd jak w tym przykładzie. Ale jakże on jest symboliczny. Jak gruby makijaż nakładamy na nasze JA, żeby je pokazać innym albo bez obrzydzenia patrzeć na siebie w lustrze. Ciągle to samo. Niedokochanie. Nie wystarczam taka, jaka jestem. Muszę się starać, o czymś siebie i innych przekonywać. Jak łatwo nawet rozwój pomylić z tym wiecznym poprawianiem siebie. W wydaniu szczególnie ambitnych – z udoskonalaniem siebie.

Wtedy takie dni, kiedy jestem żadna, do niczego nie mam woli ani siły, jawią się jako porażka, pomyłka w najlepszym razie. Jak to, tyle zrobiłam i to wszystko na marne? Znów się nie stawiam na wezwanie?! A czyje to właściwie wezwanie? Ludzkości, kultury, społeczeństwa, absolutu, Pana Boga, mamusi, tatusia, męża, mojego ego? Wszystkiego tego razem do kupy. To strasznie dużo na jednego człowieka. Który jest z tym stanem najczęściej sam, bo się go okropnie wstydzi, przeważnie nie rozumie, a już na pewno sobie nie życzy.

A ja was proszę, pokochajcie siebie szczególnie wtedy. Nie zostawiajcie siebie, nie oceniajcie. Doceńcie. Właśnie wtedy jesteśmy sobie sami najbardziej potrzebni. Nie sztuka lubić się w celofanie, w dobrym stanie, pogodzie ducha. Nie sztuka ucieszyć się, jak nas inni zauważą, docenią lub kiedy coś wygramy.

Dość wewnętrznego umniejszania.

 Sami najcelniej zadajemy sobie rany


Świat w dużym stopniu zajmuje się grą w „moje lepsze”, czyli tym, żeby powiedzieć innym: „Jesteś gorszy ode mnie”. Próby poniżania, zarówno ze strony wewnętrznego krytyka jak i toksycznych osób, można interpretować jako wołanie o pomoc. Informację o tym, że ich autor sam doznał poniżenia, jest cierpiącym człowiekiem. Co z tym zrobić?

Wzoru dostarczają na ogół rodzice, którzy są z siebie niezadowoleni, nie lubią sami siebie, nie cieszą się z tego, co mają, wciąż się porównują z innymi i też byli wychowywani przez umniejszanie. Żeby sobie poprawić na chwilę złe samopoczucie, ściągają nas w dół, często w sposób złośliwy i nieprzyjemny. Od nich uczymy się robić to samo sami sobie. W dodatku rodzicom się wydaje, że to dobry środek wychowawczy. Chcą, żeby dziecko dzięki takiemu treningowi lepiej sobie radziło, tymczasem skutek jest odwrotny. Umniejszane dzieci często boją się sytuacji, które realnie nie stwarzają zagrożenia, łatwo się wycofują.

Wychowywać przez umniejszanie próbują też często nauczyciele, lekarze, urzędnicy. Świat w dużym stopniu zajmuje się grą w „moje lepsze”, czyli tym, żeby powiedzieć innym: „Jesteś gorszy ode mnie”. Może dlatego zbyt często zdarza się, że uwewnętrzniamy ten przekaz. Wewnętrzny rodzic, który powstaje w procesie wychowania, często nam dokucza, mówiąc rzeczy w rodzaju: „Znowu ci nie wyszło”; „Nie nadajesz się”; „Nie zasługujesz”. Jeśli łapiemy się na myślach w rodzaju „Coś ze mną nie tak”, jest to sygnał ostrzegawczy, że krytyk wewnętrzny próbuje przejąć nad nami kontrolę.

Pozdrawiam Lidia Chmielewska