Zalęknione społeczeństwo
O zmianach cywilizacyjnych i ich wpływie na odczuwanie lęku mówi prof. Heinz Bude w rozmowie z Andrzejem Lipińskim
Andrzej
Lipiński: Zatytułował Pan swoją najnowszą książkę Zalęknione społeczeństwo. Lęk
towarzyszy człowiekowi od zawsze. Ale przecież żyjemy w najbardziej
bezpiecznych czasach w historii. Czy współczesny człowiek nie radzi sobie z tym
uczuciem?
Heinz Bude: Moja analiza dotyczy zmian, jakie zaszły w społeczeństwach Zachodu
na przełomie ostatnich czterdziestu lat. Ważnym i nowym elementem tych zmian
było odkrycie, że jednostka może być społecznym aktorem. Dla mojego pokolenia
było to wyzwalające, doświadczaliśmy poczucia indywidualnej sprawczości. Ten
nowy duch wyrażał się na przykład w muzyce hasłem „There is no future”. Jednak
był to duch pozytywny, bo jeśli już nie było przed nami przyszłości, to tym
bardziej wierzyliśmy, że możemy zdziałać coś tu i teraz.
Ta nagła odwilż społeczna skutkowała ideą silnego indywiduum i przekonaniem, że
każdy może osiągnąć praktycznie wszystko i nie potrzebuje do tego niczyjej
pomocy.
Ale to silne indywiduum żyło także duchem wspólnoty...
Tak, łączyliśmy się w grupy i razem okupowaliśmy puste budynki. Każdy odkrywał
w tym wspólnym działaniu poczucie własnej siły. Jednak w „szalonych latach
dziewięćdziesiątych” doszło do absolutyzacji indywidualnego potencjału
i umocnienia się przekonania, że do realizacji własnych celów nie potrzebujemy
już innych. Wyraźną oznaką tych zmian jest nowe rozumienie pojęcia
solidarności, która nie oznacza już odpowiedzialności wobec całego
społeczeństwa, lecz odnosi się do tego, co należy okazywać jedynie
potrzebującym. George W. Bush nazwał to „społeczeństwem własności” – każdy sam
musi dbać o własne interesy. Ta filozofia życiowa przechodzi obecnie poważny
kryzys, który jest punktem wyjścia dla mojej analizy „zalęknionego
społeczeństwa” – silne dotychczas indywiduum zaczyna odkrywać w sobie głębokie
lęki.
Klasyczny
obraz człowieka zalęknionego to podobno mężczyzna wspinający się po szczeblach
drabiny społecznej. Czego się boi?
Nie żyjemy już w świecie, w którym trzeba było zakasać rękawy i zabrać się do
pracy. Uwolniona od społecznych więzi jednostka chce zachować różne opcje
działania, analizuje rozmaite scenariusze i szuka alternatywnych rozwiązań. To
bogactwo możliwości rodzi trzy formy społecznych lęków. Pierwszy z nich to lęk
przed przegapieniem czegoś ważnego. Drugą formą, która dotyka głównie bogate
społeczeństwa o dużym spektrum możliwości, jest lęk przed odpadnięciem z gry
wskutek zbyt słabych kompetencji, braku odpowiednich zasobów albo odwagi.
Trzeci rodzaj lęku ma swoje źródło w ciągłej niepewności co do wyboru właściwej
drogi i ryzyku niewykorzystania życiowych szans. Klasyczny męski typ jednostki
zalęknionej pojawił się w okresie powojennym, kiedy w obliczu permanentnej
konkurencji trzeba było się przebić w bardzo konkretnych sytuacjach. Tamten lęk
przed zbyt małą siłą przebicia został zastąpiony lękiem przed pozostaniem
w tyle, a dotyczy on nie tylko mężczyzn, lecz także wyemancypowanych kobiet.
Czy
materialne rozwarstwienie społeczne, rodzące zwycięzców i przegranych, nie jest
głównym źródłem lęków trapiących społeczeństwa Zachodu?
Myślę, że tak. Z jednej strony w krajach wysoko rozwiniętych duża grupa ludzi
ma świetną pracę (ang. lovely jobs), dającą im poczucie sprawczości i bycia
ważnym. Jednak tylko tak długo, dopóki są pewni siebie, potrafią się czymś
wykazać i znajdują uznanie. Po drugiej stronie ulicy mieszkają ci, którzy
harują za marne pieniądze (ang. lousy jobs). Rozwarstwienie między tymi grupami
w ostatnich latach mocno się pogłębiło, stając się istotną przyczyną omawianych
lęków. Osoby po studiach nie mają dziś żadnej pewności, czy znajdą dobrą pracę
z oferty lovely jobs, jednocześnie rzucający studia młodzi ludzie z dość
niekonwencjonalnym życiorysem i oryginalnymi pomysłami nierzadko robią wielkie
pieniądze i krótko po czterdziestce kończą karierę, prowadząc dalej piękne
i spokojne życie.
Lęki
przegranych są zrozumiałe, ci ludzie czują się poniżeni i muszą wiązać koniec
z końcem. Ale czego boją się społeczni zwycięzcy?
Mają wiele do stracenia. Wyobraźmy sobie skutki coraz większego
rozpowszechnienia inteligentnych systemów eksperckich dla pracy prawników,
doradców podatkowych, agentów ubezpieczeniowych czy pracowników banków. Nowe
technologie generują „pełzającą niepewność” w wielu zawodach i sferach życia,
które do niedawna uchodziły za ekskluzywne i stabilne. Cyfryzacja i skutki
postępującej globalizacji to żyzna gleba dla lęków narastających w strefie
komfortu bogatych społeczeństw.
Pisze
Pan, że potrzebna jest nowa kultura sukcesu, nagradzająca zwycięzców, ale
jednocześnie dbająca o prawa i godność przegranych. Jak ją urzeczywistnić?
Problemem społeczeństw zachodnich jest brak wspólnych narracji, partie masowe
przestały być atrakcyjne. Narracja nowej kultury musi przemawiać do wszystkich
– do ludzi sukcesu i tych, którzy potrzebują wsparcia; do hołdujących
wartościom statusu społecznego i do jego przeciwników; do tradycyjnej „klasy
większościowej”, ale także do imigrantów i ludzi pozostających w tyle.
W krajach
rozwiniętych najbardziej zalęknioną warstwą jest wciąż stabilna klasa średnia.
Jak więc powinna brzmieć postulowana przez Pana „wiodąca idea klasy średniej”,
która pozwoli wyrównać dysproporcje między jej różnymi środowiskami?
Stworzenie takiej wizji nie jest łatwe. Jednym z jej najważniejszych aspektów
musi być solidarność, wszak jest to bezpośrednia odpowiedź na problem lęku,
najlepszy – być może jedyny środek na społeczne rozgoryczenie. Ale rozbudzenie
solidarności na szerszą skalę jest w tej chwili wyjątkowo trudne, brak bowiem
kolektywnej płaszczyzny, która byłaby dla niej punktem oparcia. Rozumienie tego
pojęcia w duchu wcześniejszych ruchów robotniczych, odgrywające ważną rolę
także w historii polskiej Solidarności, oznaczało wspólnotę ciemiężonych
i wyzyskiwanych, wzajemne wsparcie w walce przeciw klasom rządzącym.
Ówczesne poczucie solidarności karmiło się świadomością niesprawiedliwości
i buntem wobec ucisku i wykorzystania. Dzisiejsze lęki społeczne są w obliczu
„błyszczącej powierzchni rzeczywistości” wyjątkowo rozmyte
i paraliżujące…
Dla silnego, ale zastraszonego indywiduum, które straciło do siebie zaufanie,
istnieje dziś tylko jeden ważny przekaz: rozwiązanie możemy znaleźć wyłącznie wspólnymi
siłami, wszak wszyscy inni boją się tak samo jak ty. Solidarność nie jest
postawą, którą należy przyjąć jedynie wobec potrzebujących. To fundament życia
opartego na wzajemnym uzależnieniu i więzi wszystkich ludzi. Takie uzależnienie
jest zdecydowanie lepszą opcją niż wewnętrzny paraliż wywołany nieokreślonym
strachem. To trochę tak jak ze skutkami zmian klimatycznych – samemu trudno
zrobić cokolwiek dla własnych dzieci czy wnuków, musimy połączyć siły, żeby
szukać sensownych i trwałych rozwiązań. Nadzieja na ich znalezienie tkwi w tym,
że wszyscy jesteśmy na siebie zdani.
Czy
szukanie sposobów na pozbycie się albo przynajmniej załagodzenie lęków
obywateli nie powinno być zadaniem państwa, polityków?
Politycy nie są w stanie całkowicie uleczyć społecznych obaw. Mogą jedynie
zmniejszyć lęk ludzi przed tymi obawami. Taki rodzaj społecznej terapii wydaje
się szczególnie ważny, ponieważ krytykę tego niepewnego stanu uprawiają dziś
głównie siły prawicowe. Prawica podejmuje temat ochrony przed współczesnymi
zagrożeniami i postuluje solidarność, ale wyłącznie w bardzo ekskluzywnej
formie, skierowanej zawsze przeciwko „innym”.
Taki
stan permanentnej gotowości bojowej przeciwko „innym” to chyba marny środek na
uleczenie zbiorowych lęków?
Dlatego nie można radzić obywatelom „zerkającym” w prawą stronę, żeby sami
szukali lekarstwa na własne lęki. To naiwna strategia, chowanie głowy w piasek
w obliczu konkretnych problemów. Ważnym elementem konstrukcji silnej jednostki
jest również przekonanie, że kształt otaczającego świata to przede wszystkim
rezultat jej wyborów. A przecież rzeczywistość jest inna, pełna problemów
i wyzwań, których z reguły nie wybieramy z własnej woli i często nie potrafimy
rozwiązać sami. W tym wyraża się cała prawda o ludzkiej naturze, ale dla
pokoleń, które dorastały na przełomie ostatnich czterdziestu–pięćdziesięciu
lat, jest ona źródłem ogromnego rozczarowania i pogubienia.